BABY BLUES- O CO W OGÓLE CHODZI

BABY BLUES- O CO W OGÓLE CHODZI

Baby blues.. co to jest? Pewnie to pytanie zadaje sobie wiele kobiet. O mężczyznach nie wspomnę, bo dopóki Wasza partnerka nie urodzi dziecka, nie dowiecie się o co chodzi.

Baby blues to stan psychiczny. Fizyczny w gruncie rzeczy też. Dopada kobiety po porodzie. 
Stan ciągłego smutku przeplatanego z radością. Humor zmienia się z minuty na minutę. 
Patrzysz na swoje dziecko, swoje szczęście, uśmiechasz się, cieszysz się jego obecnością, ale za chwilę łapie Cię niepohamowany smutek. Płaczesz. Płaczesz nad dzieckiem. W końcu zdajesz sobie z tego sprawę i jesteś jeszcze bardziej smutna. Kiedy się uspokoisz znowu cieszysz się macierzyństwem, przecież to taki piękny czas. 
Przeglądasz Instagrama, Facebooka, Snapchata. Wszyscy Twoi znajomi są właśnie na imprezie, a Ty utknęłaś z dzieckiem w domu. Jesteś uwiązana. Znowu płaczesz. Jesteś taką okropną matką.  Przecież Ty jesteś na to za młoda, nie nadajesz się. Może faktycznie za wcześnie zdecydowałaś się na dziecko. Przecież mogłaś się z nimi bawić, pić, tańczyć. A Ty popadłaś w rutynę- cyc, pampers, czuwanie. 
Wyglądasz coraz gorzej. To wszystko jest takie nowe, takie niemożliwe. Nie radzisz sobie z dzieckiem, ze sobą. W końcu dostrzegasz, że Maleństwo się do Ciebie uśmiecha. Może nie świadomie, ale jednak. Ty zaczynasz płakać, ale to łzy szczęścia. To dziecko jest takie piękne. To cud. Nosiłam je 9 miesięcy pod sercem, a teraz na nie patrzę. 
Ale zaraz zaraz..  chyba nie byłam gotowa na taki cud. Za szybko. Zdecydowanie. Po 30 powinnam mieć pierwsze dziecko. Może wtedy byłaby jakaś stabilizacja, wybawiłabym się wcześniej. Tak.. to stanowczo za szybko. I znowu płacz...
Po co Ci to było dziewczyno..

Mogłabym tak pisać bez końca. Tak pracuje mózg kobiety po porodzie. Miliony myśli. 
Trudny czas. 
Czy ja przez to przechodziłam? Hm.. tak chyba tak. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Potrafiłam usiąść i płakać. Płakać bez powodu lub bezradności. Odważyłam się sama być od początku do końca. Bez żadnej pomocy rodziców. Każdy mnie podziwiał, ale ja po prostu nie chciałam. Dałam sobie radę, ale to nie było łatwe. Co mi to dało? Nikt nie mówił mi co robię źle. To sprawiło, że nie mogłam uciec, gdzie pieprz rośnie. Musiałam siedzieć i działać. Poznawałam się z Lilą. Poznawałam się z nową sytuacją. Nie poddałam się. 
Przyznam się, że połóg też miał na to ogromny wpływ. Rozmawiałam z innymi mamami, które rodziły w tym czasie co ja. Wszystkie na nową sytuację reagowałyśmy tak samo. To samo nam przeszkadzało, to samo cieszyło.
Tak po prostu musi być. 
Pewnie, że nadal jest mi smutno, gdy w niedzielę rano oglądam zdjęcia moich znajomi w social media. Wszyscy pijani, roześmiani. Ale czy tego bym teraz chciała? Nie.. Gdy przypomnę sobie wszystkie dramaty, które na tych imprezach się odbywały, dziękuję sobie za stabilizację (moja wątroba też dziękuje). Jestem młodą mamą. Ciążę, poród i macierzyństwo znoszę wspaniale, bo mam na to siłę. Za 20 lat moi znajomi będą na starość siedzieć z małymi dziećmi, a ja będę odpoczywać. Role się odwrócą. 

Dziewczyny.. Jesteście silne. Baby blues to kwestia miesiąca lub dwóch, a tyle pięknych chwil przed Wami. Cieszcie się macierzyństwem póki możecie, bo dzieci rosną zbyt szybko. 
Jeśli czujecie się naprawdę źle, wyjdźcie na paznokcie czy fryzjera. To zawsze działa. Chwila relaksu. Tylko nigdy się nie poddawajcie. Czasami musimy popłakać.. chociaż.. DZIEWCZYNY NIE PŁACZĄ! 
#staystrong

J.


MÓJ PORÓD ODBYŁ SIĘ NA STOJĄCO

MÓJ PORÓD ODBYŁ SIĘ NA STOJĄCO

Wiem, że z Was jest ciekawa jak to wszystko wyglądało. Z resztą..  Sama chcę bardzo o tym napisać, bo to nie był taki zwykły poród. 
Z czystym sumieniem mogę napisać, że był lżejszy niż cała ciąża. 
Czy bolało? Zależy co, ale nie był to ból nie do zniesienia. 
Wiem, że nie każda z Was może pozwolić sobie, by rodzić w taki sposób. 
A więc od początku. 
Zdecydowaliśmy się na poród rodzinny :) Byłam ja i K. Wiedziałam, że sama tego nie pociągnę. 
Może nie fizycznie, ale psychicznie. Potrzebowałam kogoś, kto potrzyma za rączkę i będzie mnie dopingował. 
No i tak było.
Do szpitala trafiłam już przeterminowana. Na początku grozili mi cesarką, bo niby dzidzia miała ważyć ponad 4 kg. Pogodziłam się z tym. Nastawiłam się na cięcie cesarskie. Jakie było moje zdziwienie, gdy po USG w szpitalu okazało się, że Lila waży 3800-400 i cesarka nawet nie wchodzi w grę. Więc znowu leżąc w szpitalu musiałam przestawić się na ten poród naturalny. A to wcale nie było takie łatwe... 
Co rusz słyszałam kobiety rodzące. Byłam przerażona ich krzykami. Nie chciałam rodzić. Moja psychika wykańczała się krzykami obcych kobiet. 
Druga noc w szpitalu była niespokojna. Nie mogłam spać. Coś ciągle mnie męczyło. I wtedy o 5 rano pojawił się pierwszy skurcz. To znaczy.. tak mi się wydaje. Ścisnęło mnie w dole, ale nie bolało. Poszłam na KTG, a położna od razu powiedziała, żebym przygotowała się na najgorsze, bo się zaczyna. 
O 7:30 zadzwoniłam po K. Wysłali nas pod prysznic i kazali się rozluźnić pod ciepłym strumieniem wody. Wtedy czułam chyba najgorsze skurcze, ale były minimalnie gorsze od tych miesiączkowych. 
Około 10 trafiłam już na porodówkę. No i tu się zaczęło.. Pierwsze badanie rozwarcia. To bolało. To bolało jak cholera, ale nie będę tego opisywać, bo podejrzewam, że właśnie coś jesz :) 
Położna przyniosła piłkę gimnastyczną i butlę z gazem rozweselającym. 
I tak sobie siedzieliśmy z K. Ja na piłce jak naćpana kołysząc biodrami, a on z tyłu na krześle trzymając mnie, żebym nie odleciała. Pamiętam latające gołębie za oknem. Bardzo mnie wtedy interesowały haha :D
Uraczyli mnie też połową dawki paracetamolu. Myślę, że to nic nie zmieniło :)
Co jakiś czas miałam te cholerne badanie rozwarcia, które było najboleśniejsze z całego porodu. 
Około 11 odeszły mi wody no i wtedy zaczął się hardcore :) 
Już nie posiedziałam sobie na piłce, o gazie rozweselającym nie było mowy. Co ciekawe na łóżko też się nie położyłam. 
MÓJ PORÓD ODBYŁ SIĘ NA STOJĄCO. 
K. złapał mnie pod pachami, a ja na każdy skurcz musiałam przeć i robić przysiad. 
No i właśnie.. czy to bolało? Delikatnie. Myślę, że większy wysiłek musiał włożyć w to mój partner niż ja (Utrzymać mnie pod taką adrenaliną, ważącą tyle co małe słoniątko- szacun). 
Było to bardzo łatwe, bezbolesne, a nawet można powiedzieć przyjemnie w porównaniu do tego co mi opowiadali. Gdy tylko położna powiedziała, że widać już włosy, musiałam położyć się na to cholerne łóżko, by ona zrobiła całą procedurę (nacięcie, wyjęci etc.) 
No i tak wyszła Lila. Wyszła? Nie.. ona dosłownie wypłynęła :)
Cały poród był tak łatwy i na pewno przyjemniejszy niż ostatnie dwa miesiące ciąży. 

Najważniejsze było wsparcie. Myślę, że to ułatwiło sprawę. On we mnie wierzył i czekał na dzidzię tak jak ja. To sprawiło, że poczułam się superwoman- mogę wszystko. Wiem, że inne kobiety mają porody kilkunasto godzinne. 
Nie wiem czy to, że nie czułam bólu jest sprawą mojego wysokiego progu bólu czy po prostu tak podziałała adrenalina. A może i to i to. 
Jeśli będziecie miały wsparcie to zaproponujcie poród w pozycji wertykalnej. Na pewno pójdzie szybciej i mniej boleśnie. 
Pamiętajcie, że mimo tego wszystkiego co przechodzicie, na koniec pojawia się Wasze największe szczęście i zapomnicie o wszystkim. O całym bólu, płaczu i krzyku. Teraz będzie liczyło się już tylko dziecko.

(Ah.. i nie ciągnijcie partnera na siłę na porodówkę. Faceci są słabi i nie każdy jest to w stanie znieść psychicznie. Lepiej urodźcie same niż by mieli wynosić go nieprzytomnego z porodówki:) ) 


J.



SZKOŁA RODZENIA- CZY WARTO?

SZKOŁA RODZENIA- CZY WARTO?

Jeśli zastanawiasz się nad szkołą rodzenia to mówię zdecydowanie POLECAM.
Większość szkół rodzenia jest płatnych. Na szczęście w moim mieście jest ona refundowana przez NFZ. Może nie jest to szkoła jak w amerykańskich filmach, gdzie dostaje się lalkę do domu i trzeba się nią zajmować, ale na pewno zajęcia były bardzo pomocne. 
Do 1 marca nie miałam do czynienia z niemowlakiem. Kiedyś tam urodziła się moja siostra, ale ja wtedy sama byłam dzieckiem i jakoś specjalnie mnie to nie interesowało. 
Nie miałam pojęcia jak obchodzić się z dzieckiem, jak je trzymać, pielęgnować i karmić. A juz na pewno nie wiedziałam jak odbywa się poród. Szczerze mówiąc nie wiedziałam nawet, że występuje coś takiego jak połóg. Niestety.. w zwykłej szkole na biologii czy na wychowaniu do życia w rodzinie tego nie uczą.  
W listopadzie pani ginekolog, która prowadziła moją ciążę, zaproponowała mi bym zapisała się do szkoły rodzenia. Gdy wykonywałam telefon byłam nieco przerażona, że będę musiała chodzić w miejsce, którego nie znam z dziewczynami, których też nie znam. No, ale stało się i nie żałuję ani trochę. 
Zajęcia odbywały się z położnymi i noworodkowymi ze szpitala w którym miałam plan rodzić (plan się ziścił). 
Opowiadały i pokazywały jak pielęgnować dzidziusia, jak przewijać, jak nosić oraz jak przystawiać do piersi. Mówiły o rzeczach, których potrzebujemy, by ułatwić sobie i dziecku życie. Zwracały uwagę z czego nie korzystać, bo po prostu się od tego odeszło (np. smarowanie kikuta pępowinowego spirytusem czy piochtaniną- nie, tego nie robimy).
No i najważniejsze, to czego się wszystkie boimy, mówiły dużo o porodzie i połogu. 
Uczyłyśmy się oddychać (co bardzo mi się przydało w czasie porodu), a na zajęciach z partnerami ćwiczyliśmy pozycje wertykalne, dzięki czemu mój poród był wspaniały i bezbolesny, ale myślę, że to temat na następny wpis. 
Widziałam też przedpremierowo oddział położniczy i porodówkę. Widziałam w jakich warunkach ja będę rodzić, a moje dziecko spędzi swoje pierwsze dni życia. Przede wszystkim widziałam w jakich rękach będzie. To wszystko było dla mnie bardzo ważne

Szkoła rodzenia przede wszystkim nastawiła mnie psychicznie do macierzyństwa. 
Okropnie się bałam. Bałam się jak sobie poradzę z takim małym okruszkiem i sobą. 
Wcześniej byłam nastawiona pesymistycznie do tego wszystkiego. Jak ja sobie poradzę? Jak ja wytrwam poród, przecież ja tam umrę. Jak będzie wyglądało moje życie po porodzie. 

Znajoma napisała mi, że nie wyobraża sobie, że po porodzie miałaby być sama i że chce by przyjechała do niej mama aby jej pomóc. Ja po szkole rodzenia uwierzyłam w siebie. Uwierzyłam, że dam radę, w końcu silna babka ze mnie jest. I tak się stało. Od pierwszych dni do teraz jedyną osobą, która mi pomaga to mój narzeczony. 

Wcześniej to wszystko wyglądało jak czarna magia, a zarazem krwawa walka. Tak naprawdę macierzyństwo to piękne chwile, w których nikt nam nie powinien przeszkadzać. 

Kobiety, które prowadziły szkołę rodzenia to dobre wróżki, które zmieniają wszystko. Nagle okazuje się, że nic nie jest trudne. 
Wiem, że wiele z Wam powie, że to wszystko to instynkt. Być może, nie będę się kłócić. Ale ostatnie miesiące oczekiwania na dzidziusia ja przeszłam bezstresowo i w wiedzy, a Wy zapewne w stresie jak to będzie. 

Dziewczyny, jeśli macie okazję skorzystajcie z tej usługi. To nic nie boli, a wiele może uświadomić i przestaniecie się tym wszystkim stresować. Zajęcia wypełnią też Wasze dni oczekiwania ;)

J.

Przywileje kobiet w ciąży, a rzeczywistość.

Przywileje kobiet w ciąży, a rzeczywistość.

Kobiety w ciąży nie zawsze mają łatwo. Mówię to otwarcie. 
Sama spotkałam się z dziwnymi zachowaniami ludzi w stosunku do mnie. 
W głowie szczególnie utkwiła mi jedna sytuacja. 

Dużo podróżowałam pociągiem- aż do 6 miesiąca ciąży. Jeździłam do rodziców. Miałam jeszcze legitymację, więc nie opłacało mi się jeździć tyle kilometrów autem. Zazwyczaj jechałam do nich w piątki. 
Piątek to dzień, kiedy wszyscy uczniowie, studenci i pracownicy wracają do swoich domów. 
W 6 miesiącu ta ciąża już jest widoczna. Brzuch jest okrągły jak piłeczka, ja sama byłam troszkę opuchnięta. 
No więc nastał taki piątek, gdzie na trasie dom-->dom rodzinny sobie podróżowałam. 
W pociągu był tłok. Ludzie się wysypywali, ale mimo to ruszyłam w poszukiwaniu miejsca. Niestety takowego nie było, więc stanęłam na przejściu obok 8 siedzących mężczyzn, którzy jak się domyślam wracali z pracy. 
Wszyscy co do jednego spojrzeli na mój już pokaźny brzuch, skrzywili się i siedzieli dalej popijając piwko. Poczułam się zażenowana? Tak.. tak to mogę nazwać. 
Nie oczekiwałam, że ustąpią mi miejsca.
Ja do 7 miesiąca czułam się fantastycznie, więc faktycznie mogłam postać, ale są kobiety, które słabną, mają opuchnięte nogi, problemy z kręgosłupem i nie byłyby w stanie przetrwać 2 godzinnej podróży stojąc. 
Poza tym to jednak mężczyźni. Myślałam, że kultura jest na wyższym poziomie u panów. Że widząc kobietę, a co dopiero kobietę w ciąży, ustąpią miejsca. 

Innym razem usłyszałam komentarz od Pana, że on jedzie z pracy i jest zmęczony... Nie wiedziałam jak to skomentować. Ciekawe czy tak samo potraktowałby swoją ciężarną żonę. 

W 9 miesiącu byłam na ostatnim poborze krwi do badań. Brzuch miałam ogromny, ogólnie byłam ogromna, cała spuchnięta. W laboratorium było bardzo dużo kobiet (w większości w podeszłym wieku jak to zwykle bywa w laboratoriach😂 ), a krzeseł tylko 7. I jaka była ich reakcja na mnie ledwo stojącą, sapiącą i grubą? Wszystkie odwróciły wzrok i udawały, że mnie nie widzą i jeszcze te komentarze "Taka młoda i już w ciąży" 

Jedyne wyrozumiałe osoby, to młode dziewczyny. Nie wiem z czego to się bierze. Być może ze współczucia albo wyrozumiałości? W każdym razie chwała im za to. Tylko dzięki nim w niektórych miejscach nie musiałam stać godzinami i modlić się by kolejka szybko poszła. 

Niby w Polsce kobiety mają przywilej pierwszeństwa, a w praktyce nikt kobiet w ciąży nie chce zauważać i więcej ulg mają "panie w moherowych czapkach". 

Jeśli kobieta spodziewa się dziecka, licząc na poszanowanie odmiennego stanu, musi być stanowcza, a czasem wręcz bezczelna w egzekwowaniu swoich praw. Większość pań nie potrafi, a raczej nie chce tego robić, bo takie sytuacje oznaczają często poniżenie, nerwy, dodatkowy stres. Mówią, że źle się czują, wymuszając wyjątkowe traktowanie. Czy więc powinny grzecznie odstać swoje w kolejkach i w środkach miejskiej komunikacji, niezależnie od samopoczucia? A może warto jednak upominać się o swoje prawa?  


Pamiętajcie by przepuszczać te biedne kobiety w kolejkach i ustępować im miejsca. Nawet sobie nie wyobrażacie jak ogromny ciężar noszą i jak bardzo się przy tym męczą. To nie takie proste zadanie nosić 9 miesięcy drugiego człowieka :)

J.



Zaskoczenie

Zaskoczenie

Nie ukrywam, ciąża była dużym zaskoczeniem. 
Bardzo długo zmagałam się z anemią. Jak pewnie wiecie lub nie, to w pewnym sensie skreślało mnie z bycia mamą w tamtym czasie. Bardzo długo chciałam być honorowym dawcą krwi, ale za każdym razem mi odmawiano. 
W lipcu zaczęłam się gorzej czuć. Było mi słabo, miałam brak apetytu. Jedyne co mój organizm akceptował to zimne lody. Zjadałam całe litrowe pudełka sama. Miałam skąpe krwawienie. Byłam pewna, że to przez brak żelaza. Zdarzało mi się to nie raz. 
Gdy w pod koniec lipca miesiączki nie miałam wcale, a mój stan się nie poprawiał, pomyślałam, że pójdę do lekarza, by przepisał mi żelazo w tabletkach. Jednak podświadomość podpowiedziała mi, żeby zrobić test coby u lekarza nie wyjść na idiotkę :)
No i jednak ta intuicja kobieca się sprawdza. 
W momencie zobaczenia dwóch kresek mój świat się na chwilę zatrzymał. Życie mi się zawaliło, bo w końcu co dalej. Nie mamy mieszkania, ja taka młoda... 
Nigdy nie przypuszczałam, że tak młodo zostanę mamą, że będę musiała swoje życie podporządkować małej istotce. A jednak.. stało się. 
Ja, wtedy jeszcze 19 letnia, nosiłam pod swoim sercem nowe życie. Nie do końca w to wierzyłam. 
Aż do pierwszego badania USG. Pierwszy raz uslyszałam jak mojemu dziecku bije serce. 
Pierwszy raz zobaczyłam na ekranie to małe stworzenie. Pierwszy raz poczułam się naprawdę szczęśliwa. Wtedy już nawet nie obchodziło mnie co powiedzą inni. 
W końcu to moje dziecko. Nasze dziecko. 
Pewnie, że obawy nie minęły. Nadal myślałam co dalej. Jak sobie poradzimy, ale z drugiej strony w nas wierzyłam. W końcu stworzymy rodzinę. Nasze życie nabierze sensu i w końcu się dowiemy po co to wszystko robimy. 

Dziecko zmienia wszystko, ale nie zmienia nic na gorsze.

Jestem ciekawa ile młodych mam to czyta. 
Jeśli tu jesteście dajcie znać tu lub na instagramie. Chętnie się dowiem jak to wyglądało u Was, czy było podobnie. :) 


J.
Copyright © 2014 Młodymi oczami , Blogger